Strony

czwartek, 28 kwietnia 2016

Balos, Elafonisi, Seitan Limania (Stefanou Beach)

Balos
Balos, Elafonisi i Stefanou Beach były dla nas obowiązkowymi punkami na naszej trasie poprowadzonej drogami zachodniej Krety. Postanowiliśmy sprawdzić czy naprawdę warto tracić na nie czas. Na dotarcie do tych trzech lokalizacji, jazdę po najbliższej okolicy Chanii oraz dotarcie "z" i "do" lotniska w zupełności wystarczył nam zatankowany do pełna bak Kia Picanto. A czy było warto?



Seitan Limania (Stefanou Beach)
Do "plaży Stefana" dotarliśmy pierwszego dnia i... już się stamtąd nie ruszyliśmy. W dół prowadzi asfaltowa serpentyna, po pokonaniu której dotarliśmy do niewielkiej polany będącej parkingiem. Widok jaki rozpościerał się z góry zachęcał, żeby rzucić wszystko i biec na dół w stronę lazurowej wody. Zwłaszcza, że pod koniec kwietnia plaża była niemal pusta, a słońce nie odpuszczało (wiatr również). Problemem było jedynie znalezienie ścieżki w dół, ku błękitowi wody. Podążając skalistą ścieżką (po prawej stronie jest łatwiej) dotarliśmy na "ukrytą" pomiędzy dwoma skałami plażę. Woda była nieco chłodnawa, ale nie przeszkodziło nam to, żeby się w niej zanurzyć. Po prostu nie wypadało inaczej. Zresztą Bałtyk w sezonie nie bywa wiele cieplejszy. Po kilku godzinach relaksu ruszyliśmy w kierunku drugiej (również nieoznakowanej) ścieżki, która zaprowadziła nas na górę (trudniejsza niż ta wcześniejsza, ale również ciekawa pod względem widoków).

Elafonisi
Elafonisi to był nasz cel kolejnego dnia. Dotarliśmy tam w jakieś 2 godziny skręcając na południe w za Kokkino Metochi z postojem w punkcie widokowym na wąwóz Topolia. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że Elafonisi to taka wielka piaskownica oblana błękitnymi wodami Morza Śródziemnego, z licznymi płyciznami i górami wokoło. Jednak z poziomu metra siedemdziesięciu ośmiu nie robiąca takiego wrażenia jak Stefanou Beach widziana z góry. Niemniej jednak, mimo braku WOW! zostaliśmy tam na cały boży dzień. Dojazd i znalezienie miejsca parkingowego 28 kwietnia bez problemu.

Balos
Balos zostawiliśmy sobie na deser. Wokół tego miejsca narosło wiele legend. Na plażę prowadzi wyboista droga, którą niektórzy polecają pokonywać autami 4x4. Niektóre wypożyczalnie mają w cennikach kary za poruszanie się poza asfaltem, ubezpieczenie nie pokrywa szkód, które się tutaj wydarzą, ale naprawdę nie ma się czego bać. Przy ostrożnej jeździe można być spokojnym. Ostrożna jazda oznacza oczywiście pokonanie 7 km odcinka w 50 minut. Ale warto, chociaż w sezonie podobno ciągnie się tutaj sznur aut. Jest to w pełni zrozumiałe, bo widok wynagradza wszystko. Nawet trochę przydługi spacer z parkingu na samą plażę (po 10 minutach wędrówki widać już plażę, po kolejnych 35 minutach już się na niej jest). Droga w jedną i drugą stronę zajmuje trochę czasu, dlatego warto pamiętać, żeby opuścić plażę wystarczająco wcześnie, jeśli ktoś nie chce wracać o zmroku. Samą Balos słowami opisać trudno, bo woda mieni się taką ilością kolorów, że jako facet nie mogę znaleźć dla nich nazw. Woda płytka, toalety na miejscu, a w sezonie podobno można tu coś zjeść, napić się, skorzystać z leżaka, parasola lub w spokoju ducha przypłynąć promem. Poza sezonem własny prowiant jest niezbędny, ale przynajmniej nie jest tłoczno, a woda jest wystarczająco ciepła do długiej kąpieli.

Balos zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Byliśmy tak zachwyceni, że rozważaliśmy zostanie tam na noc. Widok z góry zapiera dech w piersiach, dlatego droga prowadząca tutaj wzdłuż wybrzeża warta jest zachodu. Balos to obowiązkowy punkt do odwiedzenia podczas pobytu na Krecie.

Ostatniego dnia znaleźliśmy się jeszcze na plażach Iguana i Glaros, gdzieś tam w pobliżu Chanii, ale to już zwykłe miejskie plażyczki ;-)

Powiązane wideo: 

Booking.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz